*Tosia*
- Kit?- zapytałam podchodząc do zamyślonego chłopaka.
- Co?- odparł zdezorientowany. Zgniótł w dłoniach jakąś kartkę i schował do kieszeni.- Co?- powtórzył.
- Lepiej się czujesz?
- Tak, już wszystko okej.- powiedział zdezorientowany i nerwowo zaczął krzątać się po pokoju. Usiadłam na kanapie i przyglądałam mu się. To było nawet intrygujące. Chodził korytarzykiem dotąd i z powrotem przez kilka dobrych minut. Można powiedzieć, że był zabawny w tym swoim zagubieniu, którego nadal nie potrafię pojąć. Jego twarz ujęta była w takim... zaskoczeniu.
- Powiesz mi o co chodzi?
- Co?
- Kit! Powiesz coś więcej niż to puste "co"?
- Jakie puste "co"?- spojrzał na mnie zdziwiony.- Powiedziałem coś takiego, nie przypominam sobie.- zaczął przewracać kartki swojego notatnika. Robił to w takim tempie, że nie sposób było coś przeczytać... Więc.... Po co to robił?
- Przeszkadzam ci?- dodałam i ruszyłam w stronę kuchni. Zrobię sobie coś do jedzenia, będzie to pożyteczniejsze niż przyglądanie się temu nieogarniętemu osobnikowi.
- Oddychaj, musisz podtrzymywać czynności życiowe.
W tym momencie zatrzymałam się i uniosłam brew ku górze.
- Słucham?- wydukałam po czym stwierdziłam, że rozmowa i tak nie ma najmniejszego sensu.- Jestem z tobą w ciąży.- rzuciłam.
- Yhm..- mruknął.
- Mam raka.
- Poradzimy sobie.
- Zabiłam człowieka, jesteś następny.
- Może to i lepiej.
- Nic w tym momencie nie zrobiłoby na Tobie wrażenia?
- Tosia daj mi spokój, na prawdę nie mam teraz czasu.
*Kit*
Co się ze mną dzieje. Spojrzałem na dziewczynę wzrokiem przynajmniej nieobecnym.
- Możesz stąd wyjść?- zapytałem retorycznie, właściwie tak mi się tylko wydawało.
- Czy ten salon należy do ciebie? Myślę, że to pomieszczenie wspólne.
- Dlatego pytam czy możesz je opuścić.
Odwróciła się na pięcie i w przeciągu kilku sekund zniknęła z pola widzenia.
Cóż, prawdopodobnie nie skupię myśli na niczym innym.
Oprócz tego...
"Kit
Myślę, że nie muszę pisać, że karteczka zaadresowana jest do Ciebie
Wiesz o co chodzi
Jeżeli nie, masz 20 dni na pozbieranie myśli
Pomogę Ci w tym"
Rozzłoszczony spojrzałem na drzwi przez które przed chwilą wyszła Tosia. Zgniotłem karteczkę w dłoni i rzuciłem ją przed siebie. Słaby pomysł. Przez zwinny ruch mojej nogi znalazła się pod kanapą. Moje życie zamienia się w coraz większe gówno. Jeżeli ktoś mnie nie uszczypnie to sam to zrobię. Lepiej... Jeżeli ktoś mnie nie zabije to sam to zrobię.
Mam niesamowitą moc przyciągania do siebie problemów. Najpierw Tosia, teraz to.
Jakieś ukryte kamery? Bo mam wrażenie, że to żart. Słaby ale nadal żart.
*Dean*
- Słucham?- zapytałem zdziwiony. Może nawet zszokowany. Chociaż podejrzewam, że nawet to nie określa tego stanu w jakim się teraz znajduję.
- Tak jak mówiłem, nic innego nie możemy zrobić.
- Nie ma żadnego wyjścia? Żadnego?- Kieran usiadł na brzegu mojego łóżka.
- Robimy co możemy.
- Gówno prawda.- syknął Sean.
- Takie było rozporządzenie lekarza głównego. Wpadek był zbyt ciężki, my zrobiliśmy wszystko co w na....
- Gdybyście zrobili wszystko co mogliście to nie byłoby takiej sytuacji.
- Panie Lemon....
- Nie musisz nic więcej mówić, wyjdź.- Sean odwrócił się do nas plecami.
- Ja tylko przekazuję...
- Właśnie skończyłeś "tylko przekazywać". Wynoś się.
- Nie powinien się pan tak do mnie odzywać.
- Co mówisz?- najstarszy z braci powoli zaczął przesuwać się w stronę młodego lekarza. Ten nieumyślnie zaczął się cofać.- To ty właśnie powiedziałeś, że amputujesz mojemu bratu rękę. Sam się zamknij.
- Nie ja będę ją amputował.
- Kurwa!- Sean w mgnieniu zawiesił swoje dłonie na kitlu chłopaka.
- Kieran zrób coś!- spojrzałem na brata.
Walka z nim była tak samo bezsensowna jak walka z wiatrakami. Trzymał się go jak rzep! Gdyby nie interwencja kilku pielęgniarek a na końcu ochrony szpitala to oboje by stąd wyjechali na noszach. Czasami zastanawiam się gdzie on był jak rozdawali racjonalne myślenie.
Kieran zrezygnowany usiadł na fotelu w rogu sali.
- Powinienem wyjść...- Charlie zaczął się poruszać.- Tak, powinienem był to zrobić jakieś 10 minut temu. Dlaczego tutaj byłem, nie chciałem tego słyszeć. Idę.- zaczął mówić jak w jakimś amoku. Zerwał się z łóżka i wybiegł z sali, uderzając ramieniem o drzwi.
Zapadła niezręczna cisza...
*Tosia*
W takich momentach żałuje, że nie mam życia towarzyskiego. Caroline jest daleko, a ja nie mam do kogo ust otworzyć. Fabian w pracy, Kit zachowuje się jakby go nie było. Nawet z tymi debilami od Tantona nie mogę normalnie porozmawiać, gdyż koledzy mają zawahania psychiczne. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, nie wiesz kiedy trafi cię nóż w plecy z rąk Kierana.
Pozostaje mi jedynie muzyka i książki, niestety nawet to kiedyś się nudzi.
Właściwie długo nie wychodziłam. Nie licząc incydentu z Kieranem, ciężko znaleźć mnie na zewnątrz.
Przewietrzę się, myślę, że nasz współlokator powinien wyjść razem ze mną.
*Kit*
- Kit, chodź ze mną na spacer.- podniosłem wzrok i ujrzałem przed sobą zatroskaną twarz Tosi.- Przyda się nam.
- Podziękuję.
- Podziękujesz jak skorzystasz.- pociągnęła mnie za rękę. Jakie to smutne, że niektórzy nie widzą, że nie ma się ochoty z nimi rozmawiać aż do momentu, gdy powiesz im, że mają iść do diabła. Wtedy to nagle zaczyna boleć. Obrażają się na cały świat a najbardziej na ciebie, bo to ty ich obraziłeś. Przecież na pewno coś z nimi jest nie tak, że wolisz zostać sam ze sobą. Nawet to czasami mnie przytłacza. Siedzę sam a czuje, że jest w pokoju o jedną osobę za dużo.
- Tosia, czy mam ci to powiedzieć innymi słowami? Naprawdę wiele mnie kosztuje bycie miłym w tym momencie. Zaraz przesadzisz i będzie płacz.
- Zachowujesz się jak stary dziad. Siedzisz na dupie i narzekasz. Jesteś tak nadęty, że...
- No że co?- spojrzałem na nią z zaciekawieniem- Jestem nadęty, bo nie chcę z tobą wyjść. Głupie, nie sądzisz? Nijak to do siebie pasuje. Byłbym nadęty, gdybym ci powiedział, że nie odpowiada mi twoje towarzystwo, gdyż poszukuję kogoś kto dorasta mi do pięt swoim poziomem intelektualnym. Powiedziałem ci to? Nie, więc daj mi spokój. Nie jestem nadęty, prędzej wzdęty. Ewentualnie spuchnięty, mój mózg jest obrzęknięty.
- Jesteś niepoważny.- pokiwała przecząco głową.
- Oczywiście, wyjaśniłem ci dlaczego nie jestem nadęty to zamieniasz to słowo na niepoważny. Tosiu, czy naprawdę muszę po raz kolejny mówić to samo? Pozwól mi to pozostawić bez komentarza. Jesteś jedyną osobą z którą na razie żyję w zgodzie. Na razie, bo tutaj wszystko diametralnie się zmienia. Dzisiaj masz przyjaciół a jutro uważasz, żeby nie dostać kamieniem od jednego z nich.
- Nikt nie powiedział, że będzie łatwo.- usiadła obok mnie.- Powiedział ktoś?
- Obecnie nie jest nawet znośnie.
- Ze wszystkim można sobie poradzić.
- Mówisz jak terapeuta, ale typowy chrześcijanin.
- Kit!- zaśmiała się. Ja byłem w stanie jedynie unieść kąciki ust. Cóż, tyle dobrego.
- Przecież wszyscy jesteśmy dziećmi Boga, każdego kocha. Gdzieś to już słyszałem, wiesz? Dobrze wiedzieć, że w kimś ma się oparcie. Faktycznie może Bóg jest dla mnie jedyną deską ratunku, bo ludzi po kolei tracę.
Dziewczyna przyglądała mi się w milczeniu. Położyła rękę na moim ramieniu. Czy było mi to potrzebne w tym momencie?
Nie.
- Teraz jesteś w stanie opuścić ten pokój? Mam dość rozmowy na dzisiaj.
- Mamy godzinę 12. Ciężko będzie ci uniknąć rozmowy do końca dnia.
- Idę do Deana.- zerwałem się z miejsca. Wziąłem do ręki kurtkę, która jakby czekała na ten ruch leżąc na kanapie obok.
- Tak nagle?!- ruszyła za mną.- Nie możesz!
- Oczywiście, że mogę. Chcę spędzić z nim trochę czasu.
- Wejdziesz na salę i powiesz "cześć Dean, no tak może twoja dziewczyna cię ze mną zdradzała ale przecież nadal jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Jak leci?"
- Chociażby... W sumie nie. Myślę, że będzie mnie stać na coś bardziej ambitnego.
- Zapytasz czy przynieść mu frytki.
- Musiałbym go karmić.
- Nie bądź bezczelny!
- Ja?- spojrzałem na nią z wyrzutem.- Ja nie mam być bezczelny? Przypomnę ci, że to ty zdradzałaś swojego chłopaka, którego RZEKOMO kochałaś.- powiedziałem z celowym naciskiem na "rzekomo". Właściwie nie wiem po co to robię. Zaczęła to ma, ja nie chciałem się kłócić.
- Gdyby nie ty to na pewno bym tego nie zrobiła.
- Tak ci się tylko wydaje. Taki rodzaj człowieka. Zrobiłabyś to prędzej czy później, niekoniecznie ze mną.- dodałem wychodząc.- Może nawet z Seanem...
- Kretyn!- rzuciła we mnie poduszką.
- Ał...- nawet nie mrugnąłem.
- Jesteś....
- Tak, powiedz mi coś czego nie wiem. Wychodzę, będę wieczorem.... Albo nie będę. W każdym bądź razie nie czekaj na mnie. Daremne twe starania.- krzyknąłem opuszczając mieszkanie.
***
No dobra, być może nie wiem co mam mu powiedzieć.
Stoję przed salą od 15 minut, ale na pewno w końcu na coś wpadnę, to nie może być aż tak trudne.
- Czego tutaj stoisz?
Eh, czyjego głosu mogłem się spodziewać.
- Cześć Sean. Nie radzę dzisiaj, to nie jest mój dobry dzień.
- To pomyśl co przeżywa Dean przez ostatnie tygodnie.- syknął.
Widzę, że nie tylko ja jestem bojowo nastawiony do świata. Jest nas więcej. Mam się z tego cieszyć? Nie sądzę.
- Wiem co przeżywa.
- Nie wiesz, nie byłeś w takiej sytuacji.
- Skąd możesz wiedzieć w czym byłem....
- Może stąd, że znam cię od dzieciaka? Znam cię od tego przeklętego pierwszego dnia w przedszkolu... Gdybym wiedział jak daleko to zajdzie to nigdy nie oblałbym cię tym sosem pomidorowym.
Uśmiechnąłem się do siebie. Od dawna nie myślałem o nim w ten sposób... że też jest człowiekiem i czasami wspomina to, co nie ma już prawa siedzieć w naszych głowach.
- Za to zjadłem ci kotleta.
- Ty mi go perfidnie ukradłeś!
Spojrzeliśmy na siebie i nie myśląc o niczym (przynajmniej ja), rzuciliśmy się sobie w ramiona.
- Stary, dlaczego tak się posypało?
- Myślę, że oboje wiemy dlaczego. Przychodzi nam jedno słowo na myśl, jedno imię. Nigdy nie należy rezygnować z marzeń i przyjaciół dla dziewczyny. Widzisz jak namieszała. Byłeś głupi i dałeś się w to wciągnąć. Tak nie powinno być. My powinniśmy cię bronić, a tak naprawdę oddaliśmy bez walki. Dlaczego tutaj jesteś? Wydaje mi się, że Dean nie jest na to gotowy.
- Ja też nie jestem. Chciałem go przynajmniej zobaczyć.
- Na tym dzisiaj zakończ swoją wizytę, Kit. To naprawdę nie jest dobry moment...- poklepał mnie po ramieniu i ruszył w kierunku sali.- Do zobaczenia, przyjacielu!
Jeszcze przez chwilę przyglądałem mu się przez szybę. Leżał cały czas tak samo, nie przesunął się nawet o milimetr. Tylko w jego oczach widać było jak bardzo cierpi. Nagle te niebieskie promyki ujrzały moją niewyjściową mordę. Usiadłem na krzesło chowając się przed jego spojrzeniem jak przed kulą, która mogłaby mnie momentalnie zabić. Wziąłem kilka głębszych oddechów. Wróciłem do domu, nie oglądając się za siebie.
_______________________________________________
Cześć misie!!!
Trochę mnie nie było, ale dokończyłam :) Może nie jest długi, ale mam nadzieję, że się Wam spodoba :) Czekam na opinię! Pokażcie mi ile Was jest :)
Stęskniłam się za Wami :(